Publikacje

03.04.2017 | autor: Marian Piłka

Rzeczpospolita - Marian Piłka: Jak uniknąć geopolitycznej pułapki?

Polska nie może dłużej pełnić funkcji satelity realizującego amerykańską rację stanu. W obliczu przebudowy porządku międzynarodowego taka polityka może mieć tragiczne konsekwencje – twierdzi działacz Prawicy Rzeczypospolitej.



Od czasu podpisania układu o nieagresji z Niemcami w styczniu 1934 roku relacje polsko-niemieckie układały się poprawnie. W Niemczech nastąpiło wyciszenie polityki rewizjonistycznej, co było zasadniczym celem polskiej polityki zagranicznej, zaś udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji był traktowany jako sygnał wskazujący na gotowość Rzeczypospolitej do zachowań proniemieckich, a w każdym razie neutralnych, w zbliżającym się konflikcie europejskim. Monachium pokazało nie tylko dążenie Niemiec do rewizji systemu wersalskiego, ale także izolację sprzymierzonej z Francją Czechosłowacji. Nauka płynąca z tego porozumienia była taka, że Francja nie jest wiarygodnym sojusznikiem, więc Polska w razie konfliktu, nie może liczyć na jej pomoc. W sytuacji, w której Hitler w pierwszym rzędzie zamierzał uderzyć na Francję, zadaniem Polski, w jego perspektywie, była osłona Niemiec przed możliwym atakiem Związku Sowieckiego. Postulaty Berlina wobec nas, przyłączenie Gdańska do III Rzeszy oraz przeprowadzenie przez Polskę eksterytorialnej autostrady z Niemiec do Prus Wschodnich, były dość umiarkowane. Jako cena wzajemnego porozumienia, które w perspektywie mogło prowadzić do wspólnej polsko-niemieckiej wojny ze Związkiem Sowieckim, były one właściwie do przyjęcia.



Sojusz z Niemcami miał uchronić Polskę przed przystąpieniem w pierwszej kolejności do zbliżającej się wojny. I przeciwko takiemu właśnie scenariuszowi Anglia podjęła działania, aby odwrócić niemieckie plany uderzenia na Zachód i skierować go na Wschód. Temu celowi służyły brytyjskie gwarancje. Minister Beck wybrał Londyn i tym samym wpadł w pułapkę zastawioną przez Brytyjczyków. W rezultacie Polska nie tylko walczyła samotnie we wrześniu 1939 roku, ale już na samym początku wojny wyłączyła się jako samodzielny podmiot z rozgrywki, która miała miejsce w dalszym toku wojny. Beck zignorował dwa podstawowe aksjomaty polskiej polityki, jakimi były: dążenie, aby nie dać się wyizolować w warunkach zagrożenia wojny i nie wejść do niej jako pierwszy.



Pułapka, w którą wpadł minister Beck, powinna stać się memento dla polskiej polityki zagranicznej. Dziś, kiedy podobnie jak przed I czy II wojną światową nadchodzi radykalne przewartościowanie systemu międzynarodowego, tak jak w przeszłości nadchodzące zmiany mogą mieć fundamentalne konsekwencje dla miejsca Polski w świecie. To czas rywalizacji mocarstw, chaosu, niepewności i narastających zagrożeń – nie tylko na głównym teatrze zmagań o nowy porządek międzynarodowy na zachodnim Pacyfiku, ale też obejmującym praktycznie cały świat, w tym również obszar Europy Środkowo-Wschodniej. Warto zauważyć, że w obliczu narastającego konfliktu amerykańsko-chińskiego kluczem do jego rozstrzygnięcia zarówno w wariancie handlowym, jaki i militarnym staje się Rosja. Jest ona co prawda drugorzędnym mocarstwem ekonomicznym, ale posiada nowoczesną armię, a przede wszystkim ma kluczowe położenie w kontekście nadchodzącego konfliktu.

Przyczajona Rosja



Zarówno Rosja, jak i Chiny są mocarstwami rewizjonistycznymi, dążącymi do zasadniczego przebudowania porządku międzynarodowego opartego na militarnej i ekonomicznej dominacji Stanów Zjednoczonych. To dążenie do rewizji jest dziś podstawą ich sojuszu. Ale jest to sojusz asymetryczny, w którym zasadniczą rolę odgrywają Chiny. Rosja korzysta zaś na współpracy z Pekinem, która wzmacnia jej pozycję. Marzeniem Putina jest pozycja zbliżona do roli Związku Sowieckiego w czasach systemu jałtańskiego – mocarstwa dyktującego zasady funkcjonowania systemu międzynarodowego. Możliwa jest więc reorientacja polityki Putina w kontekście rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Czas, w miarę narastania tego konfliktu, działa na korzyść Moskwy. Pod warunkiem że wcześniej nie nastąpi destabilizacja samej Federacji Rosyjskiej.



Obecny spór w amerykańskiej polityce nie polega na tym, czy porozumieć się z Rosja, tylko na tym, w jakich okolicznościach i na jakich warunkach to zrobić. Zarówno demokraci, jak i republikanie opowiadają się za powstrzymaniem chińskiego marszu ku światowej hegemoni. Różnica polega na tym, czy należy porozumieć się już teraz, przyjmując rosyjskie warunki, czy też zaczekać na destabilizację Rosji i samemu podyktować warunki amerykańsko-rosyjskiego sojuszu. W pierwszym przypadku będzie to sojusz dla USA symetryczny i bardzo kosztowny, natomiast w drugim – asymetryczny i znacznie mniej kosztowny. W każdym wariancie ten sojusz oznacza rosyjskie profity zarówno ekonomiczne, jak i geopolityczne. Pytanie tylko, jaka będzie ich cena.



Putin stawia sprawę jasno. To Moskwa, w jego przekonaniu, jest kluczem do rozwiązania zbliżającego się konfliktu i tym samym urasta do rangi głównego rozgrywającego polityki międzynarodowej. Bo bez Rosji ani nie da się zablokować chińskiego rozwoju, ani, najprawdopodobniej, nie da się Chin pokonać militarnie. Odbudowa wpływów z czasów sowieckich oznacza między innymi przywrócenie wpływów Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej. Na to jednak nie godzą się Amerykanie. Ich polityka wynika z geopolitycznych doktryn, według których Rosja nie będzie miała możliwości zagrożenia w przyszłości ich pozycji, dopóty nie zapanuje nad naszym regionem. Jak dotąd jest to trwały aksjomat amerykańskiej polityki.

Wstańmy z kolan



I to jest zasadnicze wyzwanie dla Polski. Odpowiedzią na potencjalne rosyjskie zagrożenie było w ostatnim ćwierćwieczu wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej. Dziś obie te instytucje znajdują się w kryzysie. Dodatkowo Rosja nie jest też postrzegana przez kraje NATO jako podstawowe zagrożenie. Także w Unii narastają tendencje do porozumienia się z Moskwą. W tej sytuacji konieczne stało się więc ponowne określenie kierunków i celów polskiej polityki zagranicznej. Na razie odpowiedzią rządu na tę sytuację jest rezygnacja z podniesienia wydatków zbrojeniowych do 3 proc. PKB i tym samym rezygnacja z budowy własnej siły militarnej. Jest to więc wybór polityki satelickiej, analogicznej do akceptacji angielskich gwarancji z 1939 roku, rezygnacja z samodzielnego wpływania na rozwój sytuacji, uznania USA za reprezentanta naszych interesów w stosunku do Rosji i sprowadzenia Polski do roli reprezentanta amerykańskich interesów w naszej części kontynentu.



Doświadczenie uczy, że polityka satelicka jest pułapką i na ogół kończy się katastrofą. Nasze interesy i interesy zarówno USA, jak i zachodnich państw europejskich nie są tożsame. A protektor, jeżeli musi płacić swojemu ewentualnemu sojusznikowi, najczęściej płaci interesami swoich satelitów. I istnieje duże prawdopodobieństwo, że w przypadku sojuszu amerykańsko-rosyjskiego ceną będzie bezpieczeństwo naszego obszaru. Wtedy albo bezpośrednio znajdziemy się w rosyjskiej strefie wpływów, albo, co jest bardziej prawdopodobne, będziemy bezpośrednio graniczyć z rosyjską strefą wpływów. To oznacza, że w sensie geopolitycznym staniemy się państwem frontowym, zdanym na łaskę naszych sąsiadów. Byłoby to przekreślenie zarówno naszej podmiotowości, możliwości rozwojowych, jak i bezpieczeństwa.



Koniecznym warunkiem uniknięcia najbardziej niekorzystnego scenariusza jest przede wszystkim samodzielność polityki, to znaczy suwerenne definiowanie naszych interesów i samodzielne jej prowadzenie, a więc przezwyciężenie satelickiej postawy w polskiej polityce. Nie musi to wcale oznaczać zerwania dotychczasowych sojuszy, tylko redefinicję miejsca Polski w tych sojuszach, jak też przedefiniowanie naszej polityki w stosunku do głównych aktorów międzynarodowej sceny. Wybicie się na podmiotowość oznacza zachowanie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ale nie na zasadach państwa satelickiego. Zbieżność polskich i amerykańskich interesów polega na powstrzymaniu w naszej części Europy ekspansji rosyjskiej. Ale Polska nie może brać na siebie większości odpowiedzialności za powstrzymywanie Rosji.



Stanom Zjednoczonym zależy na tym, by to Polska pilnowała amerykańskiego interesu w tej części naszego kontynentu. Temu celowi służyć ma obecność sił amerykańskich na wschodniej flance NATO, która ma jednak raczej symboliczne niż militarne znaczenie. Polska powinna dążyć przede wszystkim do odprężenia i współpracy z Rosją, aby zminimalizować groźbę konfrontacji, zamiast stać się instrumentem amerykańskiego nacisku na Moskwę. Wzorem dla nas powinna stać się polityka prowadzona przez RFN w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia. Pozostając lojalnym członkiem NATO, Niemcy dążyły wówczas do uniknięcia wybuchu wojny i przekształcenia własnego terytorium w pobojowisko.



Rozwijanie współpracy ekonomicznej z Rosją nie tylko zmniejsza ryzyko wybuchu konfliktu, ale także sprzyja budowaniu naszego potencjału ekonomicznego i tym samym stwarza warunki do zbudowania ekonomicznych podstaw bezpieczeństwa narodowego. Podstawą naszego przedefiniowania polityki wobec Rosji jest przywrócenie własnych kanałów komunikacyjnych z Moskwą i własnej agendy politycznej we wzajemnych relacjach. Niestety, wydaje się, że obecny rząd jest do tego psychologicznie i politycznie niezdolny. Taka polityka oznacza przywrócenie samodzielności polskiej polityki w stosunku do Waszyngtonu i współpracę w sytuacji amerykańskiego zaangażowania się w Europie Środkowo-Wschodniej, ale nie zastępowania tego zaangażowania. Dlatego Polska także powinna dokonać korekty swojej polityki w stosunku do Ukrainy. To nie Polska, ale Stany Zjednoczone i Wielka Brytania gwarantowały w 1994 roku integralność terytorialną Ukrainy po jej rezygnacji z broni jądrowej. I to nie Polskę, ale Niemcy i Francję Ukraina wybrała na swoich pośredników w rozmowach z Rosją. Polska powinna w tej sytuacji ograniczyć swoje zaangażowanie na Ukrainie do obrony własnych interesów gospodarczych, naszego dziedzictwa, praw mniejszości polskiej i kwestii potępienia przez państwo ukraińskie zbrodni wołyńskiej.



Przywrócenie podmiotowości polskiej polityki oznacza także samodzielne definiowanie jej celów i charakteru nie tylko w stosunku do Rosji, ale i Chin. Narastający konflikt amerykańsko-chiński nie jest naszym konfliktem. Sojusz amerykańsko-polski powinien być obustronnie korzystny. Oznacza to, że polityka amerykańska nie może blokować polskich możliwości rozwojowych. Silna ekonomicznie i militarnie Polska będzie czynnikiem zapewniającym stabilność i równowagę w naszej części kontynentu. W ten sposób staniemy się skuteczniejszą barierą dla rosyjskiego ekspansjonizmu niż Polska ekonomicznie słaba i zależna tylko od zewnętrznych gwarancji.

Chińska rozgrywka



Dlatego Amerykanie nie mogą domagać się od naszego kraju rezygnacji ze współpracy gospodarczej z Chinami, a zwłaszcza z udziału w korzyściach rozwojowych płynących z powstania Nowego Jedwabnego Szlaku, kanału handlowego łączącego Państwo Środka z Europą. Zaangażowanie w ten projekt wpłynęłoby pozytywnie na nasze bezpieczeństwo, bowiem Chiny są żywotnie zainteresowane, aby żadne konflikty nie zakłócały jego funkcjonowania. Tym samym Polska zyskałaby sojusznika wywierającego presję na Rosję w celu pohamowania jej rewizjonistycznych interesów w naszym obszarze bezpieczeństwa. Nasza polityka wobec Chin powinna być analogiczna do tej, jaką prowadzą azjatyccy sojusznicy USA. Państwa te współpracują z Amerykanami w zakresie bezpieczeństwa, nie rezygnując ze współpracy gospodarczej z Chinami.



Powierzenie Amerykanom prowadzenia polskiej polityki bezpieczeństwa narodowego i uznanie amerykańskich interesów za własne, jak to czynią dotychczasowe rządy, oznacza zagrożenie wpadnięcia w pułapkę podobną do tej z 1939 roku. Porozumienie rosyjsko-amerykańskie może zostać zawarte kosztem żywotnych polskich interesów. Jesteśmy już w okresie zakwestionowania systemu postzimnowojennego i kształtowania się nowego porządku międzynarodowego. W sytuacji zagrożenia wojną najważniejszym wymogiem jest zbudowanie własnej, samodzielnej siły militarnej, zdolnej do skutecznej obrony naszego bezpieczeństwa i interesów. Przebudowa systemu międzynarodowego może mieć charakter pokojowy, ale niestety może się także dokonać poprzez wojnę. Dlatego najważniejszym zadaniem polskiej polityki jest dążenie do minimalizowania groźby wojny, uniknięcie izolacji oraz niewchodzenie do potencjalnego konfliktu tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Dlatego nie zrywając naszych zobowiązań sojuszniczych, nie możemy rezygnować z samodzielnego definiowania własnych interesów i ich obrony, nawet wbrew żądaniom naszych sojuszników. W przeciwnym razie znajdziemy się w sytuacji podobnej do tej, w jakiej znalazła się Polska po przyjęciu przez ministra Becka brytyjskich gwarancji. Znajdziemy się w pułapce, której koszty będziemy musieli zapłacić. Oby nie były to koszty tak wielkie, jak koszty błędnej polityki ministra Becka.



Autor jest historykiem, wiceprezesem partii Prawica Rzeczypospolitej



Źródło: Dziennik Rzeczpospolita

Spot wyborczy:

Kandydaci Prawicy w województwach: